ARCHIWUM AKTUALNOŚCI
W samo okienko (16)
Trzepot skrzydeł motylka
26.01.2013r.
W iście filmowym, amerykańskim stylu Lance Armstrong przyznał się do tego, że praktycznie cały czas jechał "na koksie", co pozwoliło mu wykręcić rowerowy rekord zwycięstw w magicznym i wielobarwnym Tour de France. Teraz cała Ameryka zastanawia się czy to bohater czy zwykły oszust, który wyciskał siódme poty z pedałów. Dla piłkarskiego świata jest to coś takiego, jakby teraz Leo Messi przyznał się, że od początku swojej kariery "coś bierze" i wszystkie te wykopane i wydryblowane na boisku "złote piłki" diabli przynieśli. To byłoby dopiero prawdziwe tsunami, przy którym zjawisko Armstronga jest zaledwie powiewem wywołanym przez trzepot skrzydeł motylka.

Rodak Messiego, niejaki Diego Armando Maradona, sam kiedyś został przyłapany na dopingu i wyrzucony z mistrzostw świata w 1994 roku. Dziwiłem się wówczas, że tylko on został zdyskwalifikowany, a nie cała ekipa Argentyny. W końcu powinna obowiązywać zasada jak u muszkieterów - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Natomiast tak prawdę mówiąc to piłka nożna wydaje się być relatywnie czystą dyscypliną sportu w porównaniu choćby z kolarstwem czy lekką atletyką, licząc wpadki sportowców i ich wykluczenia. Faktycznie to tu, to tam, znajdą ci jakiegoś zabłąkanego piłkarzyka, który nasikał do probówki nie to co trzeba, ale o jakiejś epidemii nie ma co mówić. Biorąc pod uwagę liczbę afer dopingowych w stosunku do liczby uprawiających futbol zawodowo, nie będzie to jakiś szokująco duży procent, co najwyżej jakiś mały promil... Chociaż promile to lepiej zostawmy w spokoju, a tym bardziej procenty.

"To była ręka Boga" - obwieścił swego czasu Maradona, bo faktycznie wlepił gola Anglikom podczas mundialu 1986 roku po prostu niedozwoloną, zaciśniętą dłonią. Zrobił to na tyle sprytnie, że kamery telewizyjne nie były w stanie tego momentalnie wychwycić, nawet w riplejach graniczyło to z cudem. Z niemałą ironią można wspominać jak ten sprytny przekręt uszedł Maradonie bądź co bądź na sucho, bo przecież popełnił oszustwo i nie przyznał się w czasie meczu. Drugi swoisty "majstersztyk" był dziełem Francuza. Thierry Henry, w jednym z ostatnich meczów barażowych do finałów mistrzostw świata 2010 roku, wpakował piłkę ręką do siatki rywali, co przypieczętowało Trójkolorowym awans, a Irlandczykom piana ze wściekłości pojawiła się na ustach i długo później nie schodziła z kufli w pubach. Henry także nie przyznał się, "przypalił głupa" - jak powiedzieliby złośliwi francuscy wieśniacy i też mu się upiekło. Już nie wspomnę o Janie Furtoku i jego zwycięskiej "ręce" w wymęczonym 1:0 meczu Polski z San Marino w 1993 roku .... Jaki jest smak takiego zwycięstwa?

Zadziwiające jest to, że takie zachowania - choć widać je jak na dłoni, "na żywo" i do znudzenia w niekończących się powtórkach - nie są piętnowane przez władze piłkarskie najsurowiej jak się da. Arbitrzy wręczają żółte i czerwone kartki za faule, za kontrolowane upadki w polu karnym, gdzie przyciąganie grawitacyjne jest największe na świecie, a tymczasem inne niedozwolone zagrania wymykają się spod pręgierza. Oczywiście kibice jednej drużyny cieszą się, że taki przekręt ujdzie uwadze sędziego i bagatelizują głosy sympatyków zespołu przeciwnego, którzy wieszają psy na tym, kto ich oszuka na boisku w świetle najwyraźniej oślepiających jupiterów.

Jestem za tym, aby surowo karać boiskowych i pozaboiskowych krętaczy.

                                                                     (©arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::