Kolejne punkty dla MKS-u. Wygrana z GKS-em Kołczygłowy przyszła łatwiej niż można było przypuszczać przed pierwszym gwizdkiem. Mecz z pewnością był ważniejszy dla nas, niż dla gości, którzy nie walczą już o awans, a i ligowym bytem nie muszą się martwić.
Czerwono-niebiescy natomiast "dla świętego spokoju" potrzebują jeszcze kilku oczek zwłaszcza, że dotąd nie wiadomo w stu procentach ile zespołów będzie liczyć klasa A w przyszłym sezonie. Przyjezdni tłumaczyli po spotkaniu swoją bardzo przeciętną postawę m.in. brakiem kilku podstawowych zawodników. Godzi się jednak dodać, że także w MKS-ie zabrakło 4 piłkarzy (Łukasz Płóciennik, Kamil Sieg, Grzegorz Dudek i Przemysław Marek), z których trzech sporo grało przecież wiosną. Przed meczem obecni na stadionie uczcili chwilą ciszy pamięć zmarłego przed kilkoma dniami Adama Mikowskiego, byłego trenera drużyny seniorów i zespołów juniorskich naszego klubu. Debrznianie zagrali w czarnych opaskach. MKS odniósł bezproblemowe zwycięstwo, które powinno być zresztą okazalsze, bowiem okazji na dalsze gole nie brakowało. Rozpoczęło się od przewagi gospodarzy, którą zaznaczyliśmy trafienie Piotra Tojzy w 17 minucie. "Pitol" znalazł się tam gdzie powinien finalizując podanie (strzał?) Pawła Władyczaka. Prowadzenie dodało animuszu naszej drużynie i coraz częściej zagrażaliśmy bramce Radosława Daszkiewicza. W 25 min. Piotr Staniol chciał efektownie skończyć akcję Tojzy strzelając zewnętrzną częścią stopy obok słupka. Za chwilę Daszkiewicza zatrudnił Mirosław Kisełyczka celnie przymierzając z wolnego. W 27 min. aktywny Piotr Grzechnik otrzymał prezent od rywala, ale z bliska spudłował. Niefrasobliwość debrznian w "szesnastce" GKS-u mogła zostać skarcona w 30 minucie. Wtedy po ziemi strzelał Artur Kalinowski, ładnie interweniował Robert Rutyna. W 32 min. było jeszcze groźniej gdy "Norris" odbił na róg uderzenie z bliska. W 33 min. po kontrze celnie, ale zbyt słabo strzelił Patryk Klejdysz. W 38 min. GKS wyrównał. Obrończy MKS-u, o co miał do nich słuszne pretensje debrzneński golkiper, stali jak zaczarowani i Piotr Kuskowski wykorzystał wyśmienitą okazję. Na szczęście prędko zapomnieliśmy o całym zdarzeniu, bo już minutę później Klejdysz po podaniu Kisełyczki oszukał Daszkiewicza w sytuacji jeden na jeden i MKS odzyskał prowadzenie.
W drugiej połowie czerwono-niebiescy kontrolowali wydarzenia na boisku. W 64 min. zaliczający naprawdę bardzo dobry występ Grzechnik precyzyjnie wcelował górny róg po podaniu Władyczaka i przewaga MKS-u wzrosła do dwóch bramek. Dalszych szans nie brakowało także dlatego, że zrezygnowani kołczygłowianie sprawiali wrażenie pogodzonych z porażką. Próbowali zatem Staniol, Grzechnik, Klejdysz, Władyczak. Brakowało naszym nieco zdecydowania i koncentracji w sytuacjach podbramkowych. Wtedy rewanż za jesienne 2:5 byłby jeszcze bardziej udany. Ze strony przyjezdnych dwa razy pokazał się w drugiej części Kuskowski. W 72 min. spudłował głową z kilku metrów, a tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra Adama Bartosiaka fatalnie przestrzelił mając przed sobą jedynie Rutynę.
Zasłużona wygrana ekipy MKS-u. Byliśmy zespołem dużo lepszym. Jedyne co martwi, to nieskuteczność, bo rzeczywiście trzeba wykorzystywać stwarzane sytuacje i "dobić" rywala jeśli jest ku temu sposobność.