Gryf 95 Słupsk z regularnością szwajcarskiego zegarka na własnym stadionie na ulicy Zielonej zdobywa od początku sezonu 3 punkty. Tak też było i tym razem, a zwycięstwo lidera nie podlegało dyskusji.
Pojechaliśmy do Słupska w trzynastoosobowym zestawieniu, m.in. bez kontuzjowanych Grzegorza Wirkusa i Ireneusza Nowaka, pauzujących za kartki Roberta Rutyny i Piotra Grzechnika, maturzysty Łukasza Jażdżewskiego oraz pracującego tego dnia Piotra Binkiewicza. Scenariusz potyczki był łatwy do przewidzenia. Skupiliśmy się na rozbijaniu ataków gospodarzy próbując od czasu do czasu zagrozić ich bramce. Debrznianie dzielnie walczyli przez godzinę utrzymując remisowy rezultat. Mecz toczył się w słabiutkim tempie, a gryfici sprawiali wrażenie, jakby i tak wiedzieli, że prędzej czy później dopną swego. W 13 min. prowadzenie dla słupszczan uzyskał kapitan Grzegorz Bednarczyk. Najbardziej doświadczony z rywali sfinalizował z bliska akcję całej drużyny nie dając szans Krzysztofowi Grzechnikowi. Wiele razy gorąco robiło się na przedpolu bramki MKS-u, ale gospodarze nie grzeszyli skutecznością. Poza tym nieźle spisywał się młody golkiper czerwono-niebieskich, a obrońcy starali się mu pomagać. W 26 min. wykorzystaliśmy błąd Gryfa. W jednej akcji Paweł Wegner pokazał, że defensywa miejscowych wcale nie stanowi zapory nie do przejścia. Popędził samotnie na bramkę Marcina Rusakiewicza i gdy składał się do strzału został podcięty przez Mateusza Bieleckiego. Sędzia Andrzej Lewicz wskazał na jedenastkę, którą pewnie wykorzystał Paweł Władyczak. Do 60 min. opieraliśmy się atakom przeciwnika, ale wtedy ponownie Bednarczyk wyprowadził lidera na prowadzenie. Grzechnik nie utrzymał piłki w rękach po płaskim strzale zza szesnastki i stało się. Kiedy w 64 min. Dawid Fursa zdobył trzecią bramkę, a 2 min. później straciliśmy po dwóch żółtych kartkach za faule Jarosława Małysa było oczywiste, że zawody do końca będą przebiegać na naszej połowie. Gryfici irytowali swoich kibiców (stu w stutysięcznym mieście, z czego część z nich poszła w siną dal już w pierwszej połowie...) nieskutecznością i nonszalancją, a tempo gry ciągle było bardzo słabe. W doliczonym czasie straciliśmy czwartego gola. Kompletnie niepotrzebnie, bo po rzucie rożnym zapłaciliśmy za gapiostwo w polu karnym i Adrian Solczak bezlitośnie wpakował piłkę do siatki. Porażka w Słupsku to nie jest powód do dramatyzowania. Musimy szukać punktów zapewniających nam spokój na koniec rozgrywek w innych meczach. Choćby w najbliższych dwóch u siebie z Piastem i Błękitnymi...